thanks E. S.

- Nie dziś! Dziś nic nie napiszę! Mój mózg dorównuje stagnacją memu ciału. Sflaczały (fu! co za ohydne słowo!) wsłuchuje się w tą samą melodię, tą która nie da mu dziś więcej inspiracji. Nie będzie bez potrzeby pobudzał impulsami mięsni prawej ręki. Broń Boże! Jeszcze się zmęczy i rozboli, a przecież tego byśmy nie chcieli.
- My?
- Tak właśnie, MY.
- Ale, że jak? Przecież siedzisz tu sam, a tym bardziej nie widzę, abyś musiał dzielić z kimś mięśnie dłoni, czy w ogóle jakiekolwiek części ciała.
- Jestem Ja- ciało i bodziec oddziałujący na otoczenie i Ja- jego widz, reżyser i scenarzysta.
- Nie rozumiem.
- Sądzę, że na tym polega świadome istnienie, na umiejętności rozdzielenia tego, co poza mną i tego, co we mnie; a wnikliwiej na to, co poza mną oddziałuje na to, co we mnie i na to, co we mnie oddziałuje na to, co poza mną.
Takie dwie istoty - mogę ci je przedstawić. Ten oto, z którym rozmawiasz, ten który otwiera usta i wydaje z siebie dźwięki to Pozamną, a ten który zastanawia się jak odpowiadać na twoje pytania, konstruuje wypowiedzi, to Wemnie. Jednakże zauważ, że nie poznasz nigdy Wemnia osobiście, będzie jak znajomy znajomego, znajomego będącego w tym wypadku Pozamniem.
Pozamną jest nieświadomie strażnikiem tego więźnia - Wemania, a Wemnie jest (również nieświadomie) strażnikiem Pozamnia. Obydwaj zniewoleni, czują się niewyobrażanie wolni.
- Dalej nie rozumiem.
- Powiem ci, że ja w końcu tak.

(Dziękuję Ci E. Stachuro i przepraszam.)

trouble

Problem. Problemy. Masz jakiś problem?! On/ona ma problemy. Problemy rodzinne. Problemy finansowe. Psychiczne. Intymne. Publiczne. Społeczne. Gospodarcze.
Czy problem zawsze jest problemem? Lubimy oceniać kto "ma gorzej", a kto "lepiej", zapominając często o obiektywizmie. Bądź obiektywny! A ja pytam jak? Jak mam być obiektywny? Nie da się. Nie jestem Bogiem (chociaż nawet on tak przez nas uczłowieczony, nie wydaje się takowym być). Jak byśmy się nie starali obiektywni nigdy nie będziemy. Nigdy nie poznamy myśli, pełnego obrazu psychicznego delikwenta/ki z problemami. Dla mnie problemem jest... no właśnie... chyba uodporniłem się na tworzenie wokół siebie otoczki problematyczności. Ale pomimo tego staram się jednak być obiektywny i rozumieć Was, gdy narzekacie na swoje nędzne losy, nie widząc, że sami na takie się skazujecie.
Aby być obiektywnym trzeba odnaleźć centrum. Centrum wszystkiego i wszystkich. Umiejscowić swój umysł w tym punkcie X wydarzeń, a także wniknąć do umysłów jego wszystkich uczestników. Wszystkiego, wszystkich - czyli niczego i nikogo.
Nie znajdziemy obiektywizmu w rzeczywistości, tak więc nie oczekujmy od świata sprawiedliwości.

move on!

Skłamałbym pisząc, że nie tęsknię - pomimo głęboko zakorzenionej obojętności pozostawiłem sobie tych kilka uczuć, na które jestem w stanie sobie pozwolić. Zadowala mnie fakt, że niekoniecznie za Tobą tęsknie, ani nawet za wspólnymi czynnościami. To, że byłem zupełnym samoukiem tworząc swój sposób na życie, nie czyni ze mnie hipokryty nawet w obliczu tak nowych, minionych wydarzeń. Ani razu nie straciłem równowagi myślenia mimo, że tak zawzięcie próbowałem.
Jak zawsze odbiegłem od tematu. Za czym więc tęsknię? Za moim utraconym stanem ducha (oczywiście odpowiadają mi owe nowo nabyte doświadczenia - co by się nie działo - zawsze skupiam się na dobrych aspektach losu). Tęsknie za ekscytacją, tym jak łatwo dałem się pochłonąć innej osobie (muszę przyznać, że niestety innej niż... ja), za tym chwilowym ogłupieniem. Czułem, że będzie się działo tyle nowych rzeczy, a tymczasem brutalnie wróciłem do starej, opartej na rozsądku rzeczywistości (ze skromnym bagażem kilku nowych doświadczeń, rzecz jasna).
Tak jakbym dostał pianino po pięciu latach nauki gry wyłącznie w teorii, a po chwili ktoś mi je zabrał, nim zdążyłem odegrać wszystkie poznane utwory.
Po co to piszę? Czemu wracam myślami do przeszłości? Ot tak! Żeby powspominać. Zawsze lubiłem oglądać stare zdjęcia. I tak jak tęskno mi do tych wydarzeń z fotografii, tak przyznaję, że jednak trochę... trochę marznę bez Ciebie.

they

Trzecia w nocy, a ona wciąż zastanawia się czy może wtulić się w jego ciepłe ciało. Trzecia w nocy, a on biernie czeka, aż to zrobi. Trzecia w nocy - a oboje nie zdają sobie sprawy, z tego jak idiotyczne jest udawanie przed sobą snu. Wieczna rywalizacja! A przegranym okaże się ta osoba, która da po sobie poznać, że prócz namiętnego pożądania potrzebuje tej krzty ludzkiej czułości - dowodu na to, że jeszcze nie wszystko uległo zezwierzęceniu. Obydwoje doskonale wyczuwali swoje nierówne oddechy zdradzające stan czuwania. W końcu! Ruszył się, niby przez sen, z udawanym niedbalstwem zarzucił rękę w okolice jej dobrze zarysowanej talii. Wiedział, że uwielbia ten rodzaj bliskości. Teraz ona! Jej kolej. Tak jakby odganiała zmory senne, odepchnęła się nogami od materaca wtulając plecy w jego pierś. Udało się, nikt nie przegrał, nikt nie wygrał. Mistrzowski remis, obie strony zadowolone. Chociaż właściwie nie wiadomo, czy o zadowoleniu wolno mówić w sytuacji takiego nieszczęścia. Nie dobrze, gdy spotykają się dwa podobne charaktery - on wbrew pozorom, pełen męskości; ona ociekająca kobiecością. Prawdopodobne uwolnienie pokładów tęsknot i czułości w nich tkwiących byłoby jak przelewanie wody do kwasu; a chyba wszyscy wiemy (bądź powinniśmy wiedzieć), że to niemały i bolesny w skutkach błąd.
Jednak, z drugiej strony, cały ten melodramatyzm w jakiś sposób ich podniecał, ten rzekomy brak oczywistości relacji między nimi. Wspólne, naprzemienne zadawanie sobie ciosów. Poprzestawanie na doraźnych kontaktach fizycznych (zazwyczaj w akompaniamencie alkoholowego załamania rzeczywistości). Wszystko w imię gry i siły, której żadne z nich za nic nie było w stanie poświęcić.
Ona leżała, on prawdopodobnie mogąc w końcu kogoś czuć pod ręką był w stanie usnąć, co zapewne zrobił sądząc po cichych pomrukach (bo dla niej były to tylko właśnie pomruki). Powoli, klatka po klatce, oddech po oddechu, pocałunek po pocałunku, pchnięcie po pchnięciu, liżąc każdą sekundę przeprowadzała staranną retrospekcję niedawnego, minionego uniesienia. Silna za dnia, uwielbiała poczuć się słaba nocą. To chyba jedyna z tęsknot, którą mogła przy nim należycie zaspokoić. Umiał znakomicie wcielić się w postać troglodyty i z pogardą wykorzystać jej ciało, zależnie od jego upodobania.
Byliby zapewne skazani na porażkę, gdyby nie immunitet młodości, pozwalający uczyć się na błędach. Mają przecież tyle czasu na dalsze poznawanie tajników kochania. Nauczą się czułości, mówienia "Kocham Cię.". Przekonają się jeszcze, że szczęściem może być szczęście drugiej osoby. Dowiedzą, że nie wszystko kręci się wokół cielesności i wielu niedojrzałych pojęć, tak wciąż dla nich istotnych. Jeszcze chwila - kilka lekcji, może semestr, a cała zabawa im się znudzi. Przestaną powoli się spalać, postanowią zbudować Coś. Można stwierdzić, że fundamenty zostały już wylane, a przecież nie warto sprawiać, aby tyle wspólnych przeżyć poszło na marne. Tym bardziej w chwili, gdy są tak bliscy samotności.

ona

Delikatnie, jakby nieśmiało, otworzyła lewą powiekę, a zaraz po niej prawą. Z ulgą stwierdziła, że leży w swoim pokoju, w swoim łóżku, na dodatek w miarę dobrze pachnącej, czarnej pościeli. Przewróciła niezgrabnie ciało z boku na plecy. Sufit był biały, jak zawsze, jednak dziś wydał się okrutnie lodowaty; wyraźnie przecież czuła chłód. Miała ochotę kupić puszkę farby, w którymś z ciepłych odcieni i uprzyjemnić sobie poranne przebudzenia. A gdyby ją tak zmiażdżył i samoistnie rozlał na siebie jej czerwoną (tak, to z pewnością najcieplejszy - wręcz gorący - kolor) krew. Zaoszczędziłaby na tych wszystkich, cholernie teraz drogich pigmentach i nie musiałaby się wysilać. Ha! Wysiłek?! Nie jest w stanie zwlec się z łóżka, a co dopiero pochwycić wałek (ręce przecież tak bolą, gdy trzyma się je długo nad głową). Po dłuższym namyśle uznała więc, że lodowata biel może zostać. Przewróciła swoje zmiętolone (zapewne po wczorajszych doznaniach) ciało na brzuch, wciskając głowę w czarną poduszkę. "Kurwa mać! Znikąd pomocy! Jak nie Arktyka na suficie, to czarna dupa na pościeli... właśnie! Czarna dupa." przypomniała sobie dla kogo wczoraj tak chętnie rozłożyła się wraz ze swymi wspaniałościami ciała na materacu. Tak, ten Afroamerykanin, którego poznała wczoraj w... no nie istotne gdzie, z pewnością był przyczyną ociężałości jej kończyn. Mimowolnie sięgnęła ręką po zegarek, aby upewnić się, że może ponownie powiedzieć sobie "dobranoc", pomimo smug słońca przeciskających się przez szpary w spuszczonych roletach.
- Dobranoc.

Ja

Ja? A kto to taki ten cały Ja? Most na rzece życia? Trzcina targana przez wiatr? Czy może mniej poetycko, imię i nazwisko? Kim jestem? Czy tym, czym chcę być? A może tym, czym zostałem stworzony? Jestem budowniczym swojego losu? Czy może los moim rzeźbiarzem? A skoro już jestem sobie oto Ja, to czego taki Ja może chcieć? Przecież ma swoje potrzeby? Potrzeby z reguły zaspokajam, nawet te czysto hedonistyczne, te puste, które pozostawione same sobie nie zagrażałyby jestestwu mojego Ja. Jednak Ja chce i Ja dostaje to, co tylko dostać może. Czy Ja rozumie? Czy jest wolne? Czy rozumienie swojego zniewolenia sprawia, że może być bardziej wolny od tych, którzy nie rozumieją? Czy wolno mi uważać, że rozumiem coś tak nieskończonego? Czy wolno mi wywyższać swoje Ja nad inne? Co mi właściwie wolno?...

... to przez Ciebie rozbolała mnie dziś głowa i przez Ciebie mogę dziś jedynie pytać Edwardzie Stachuro.

i just don't get it

Nie rozumiem tego kraju. Może nie tyle, co kraju, a ludzi w nim żyjących. Rok temu miałem okazję przeżyć dwa wspaniałe tygodnie w Szkocji. Dwa tygodnie, które zupełnie odcięły mnie od zaściankowego, polskiego myślenia i pozwoliły zasmakować pojęcia "emigracja". Tylko w Polsce ludzie tak nachalnie wciskają nos w nie swoje sprawy. Tylko w Polsce ludzie mierzą się w publicznych miejscach tak zawistnymi spojrzeniami. Tylko w Polsce nie ma tolerancji. W sumie to nawet tolerancji jako takiej nam nie trzeba. Trzeba nam pewnego rodzaju ślepoty społecznej, takiej która wyłącza to połączenie oczy-mózg, gdy spoglądamy na swoich rodaków. Ślepotę tą posiadają kraje zachodnie - tam ludzie potrafią skupić się na sobie, swoim życiu, swojej pieprzonej aurze i nie wciskają się na nikogo z buciorami. Skąd wynika nasze wspólne, wrodzone wrogie nastawienie do wszystkiego i wszystkich? Z kompleksów? Nie wiem, czy to przypadkiem nie jest zbyt błahe wytłumaczenie.

Proszę Was! Skupcie się na sobie. Uśmiechajcie się do obcych! Nie skupiajcie się na innych! To Wasze życie, Wasza chwila i tylko to powinno się dla Was liczyć, a nie jak ktoś wygląda, zachowuje się i z kim chodzi za rękę. Nie powtarzajmy błędów naszych rodziców. Poszerzajmy horyzonty. Skoro tak uwielbiamy kulturę zachodnią, to też zachowujmy odpowiednio do jej restrykcji. Uwierzcie mi, tak będzie lepiej.

A ja Polskę niezmiennie niestety kocham i wciąż ślepo w nią wierzę.
Tak cudnie jest nic nie wiedzieć. Tak wspaniale nawet nie domyślać się, tego co mnie czeka. Czerpać radość ze zmienności ludzkich. Słyszeć, że jest się tępym, a wiedzieć, że jest odwrotnie. Rok szkolny 2010/2011 zaczyna się wręcz zajebiście. Ehe! Tak właśnie! Nie mogę się doczekać tych wszystkich szykujących się konfrontacji. Tych intryg i wielu innych równie zajmujących akcji.  Po prostu chcę już słyszeć pierwszy dzwonek, chcę spalić pierwszego papierosa za sklepem, na ściance, bądź na ścieżce. Chcę przejąć inicjatywę. Dzięki Annie O. czuję, że dam radę, czuję że jestem w stanie rozpocząć coś nowego, tudzież zabawnego. Wszystkiego się dowiecie 1 września.

xoxo pierdoły! Laffam wasze najebanie w góffkach?

i remember

Przypominam sobie jak wyglądało moje życie trzy tygodnie temu. Zastanawiam się tylko, czy teraz będzie gorzej. Byłem dzieckiem, które wyczekuje momentu, aż otworzy olbrzymie, czerwone pudełko pod choinką. A teraz okazało się, że jest puste. Głowa do góry! To nie ostatnia paczka pod świerkiem! Jednak paraliżuje mnie strach, że wszystkie prezenty okażą się fałszywe (jak te w hipermarketach), a Wigilia się skończy.

Kto do kurwy robi takie prezenty?!

i love ya, i love ya, i love ya - i don't

it was surely a tough week boy

Wiele nowych i trudnych wydarzeń spotkało mnie w tym tygodniu. Wypisałbym wszystkie powody ciężkości tych siedmiu dni, ale wiem, czym to grozi, a nie specjalnie mam zamiar narażać się na Wasz ostracyzm. Niespecjalnie też czuję potrzebę robienia z swojego umysłu burdelu. Jakoś tak uwolniłem się od potrzeby udowadniania wszystkim naokoło kim jestem (w przeciwieństwie do innych - zaskakujących mnie coraz bardziej - osób). Tak właśnie, zmieniłem się i chyba nikt, kto mnie obserwował przez ostatnie sto sześćdziesiąt osiem godzin nie zaprzeczy, że Dominik wywrócił trochę swoje życie do góry nogami. A gdy coś się wywraca powstaje chaos. Cóż, może i Grecy się nie mylą, może mitologia nie kłamie i z tej próżni pierwotnej stworzę swój nowy, lepszy (no może chociaż ciekawszy) świat. Wish me luck!

Teraz zostaje mi urzeczywistniać mój plan. Tłamsić wyrzuty sumienia, nie zapominając jednak o prawdzie. Hmmm, zaczynam pisać ogólnikowo, a to najwyższy znak, że czas kończyć - rozdmuchać czarne worki na śmieci, zaopatrzyć się w odświeżacze powietrza, a potem naprawić skutki zaniedbania swojej twarzy.

Ejmen!

universe

Zakrzywiam rzeczywistość po raz piąty. "Dziś tak dobrze mi z tobą, ale jutro nie wiem". Nie mam pomysłu na więcej, znów jest (ku mojemu zaskoczeniu) zbyt cudownie.
Nie mieszaj! Chyba, że chcesz wpaść do kotła.

i just... wanna cry... wanna smile... and i don't know why.

Nie umiem nienawidzić, nie znam wszystkich negatywnych aspektów znajomości z różnego rodzaju personami. Jestem dobry, chce być dobry i chyba bardzo mi to wychodzi. Niestety jesteście tak skrzywieni przez otaczające Was realia, że jeszcze nikt w należyty sposób nie był w stanie tego docenić. Nikt nie był w stanie polubić, zafascynować się tym, na co czekam. Ale wciąż, nie potrafię stękać, dalej życie jest nieznośnie cudowne i ciekawe. Moje szczęście ma w dupie, to że chcę być załamany i nieszczęśliwy. Już dawno straciłem możności użalania się nad sobą. Już dawno powinienem kogoś mieć.
Pierdolcie się, rzygam Wami, jesteście banalni, oklepani, podobni, tak mało różnorodni. Tacy ślepi, tacy próżni, głusi. Kocham Was.

shame on you!

Przez Twoje nazwanie wszystkiego po imieniu czuję się jak... szmata?

home sweet home!

Wróciłem szybciej niż myślałem, że wrócę.Choć chwila podróżnika była krótsza (miałem wrócić w czwartek) to jednak czuję zadowolenie.

Z taką przyjemnością siedział tyłem do kierunku jazdy i wpatrywał się w uciekający krajobraz. Zastanawiał się czy przypadkiem nie lubi tak żyć, czy sposób w jaki podziwiał drzewa i trawy nie zdradza jego sposobu na życie. Uśmiechał się delikatnie na myśl, że nawet tak błaha czynność może tyle o nim mówić. Nigdy w sumie nie lubił wyczekiwać, woli bezpretensjonalnie przyjmować to, co przyniesie jutro, a wieczorami zawsze, obowiązkowo rozpamiętuje dzień i wyciąga z niego, wszystko co nowe, wspaniałe, świeże. Sekundy poświęca na zapominanie, żadnej z nich nie traci na bezcelowe rozpatrzenia spraw, na które nie ma już żadnego wpływu.

Chyba powinienem polubić samotne podróże PKP.

Mam nadzieję, że Wam się układa, bo mi w sumie, jak nigdy!

touch

Wspólny oddech, dotyk, uścisk. Nierozrywalne złączenie ust. Zapach. Akceptacja. Zbyt długo było mi tego brak, abym teraz miał przepraszać, za to jak bardzo to lubię i jak bardzo wciąż jest mi potrzebne.

Wyjeżdżam jutro do Kołobrzegu na weekend, a następnie do Międzywodzia na trzy, bądź cztery dni. Ma być zaskakująco, przyjemnie, a także choć raz eterycznie. Potrzebuje teraz spokoju, wyciszenia, skupienia na sobie, na prawie nowej osobie, którą się przypadkowo stałem.

Przypadki rządzą życiem, a kto włada nimi? We'll never know.
Jak dotąd te moje jeszcze mnie nie zawiodły.

Żegnam na prawie tydzień. Trzymajcie się ciepło.

emmm... what?

Sram w gacie na myśl, jak długo będę czekał. Boję się, że moje ja skupi się na tak negatywnej tęsknocie. Kiedy ja chcę czerpać! Chwytać dzień, dać upust całej reszcie tych pozytywnych emocji.
Obym nie przelał ich zbyt wiele, oby kilka zostało i obym Cię jeszcze zobaczył.

Tak jak pisałem - otępiałem,
Wszystko co mogłem - napisałem.

where am I?

Nigdy w życiu nie czułem się tak słaby. Nie czułem się tak psychicznie obnażony, głównie sam przed sobą. Nigdy nie dawałem aż tak nieść się emocjom, nigdy aż tak nie otępiałem.
Wiedziałem kiedyś, co mam robić, wiedziałem, jak się zachować, wiedziałem, co mówię i myślę. Teraz nie wiem, jak mam rozmawiać sam ze sobą. Myśli, które dotąd były zgodnym rodzeństwem, właśnie toczą bój o władzę i to w momencie, gdy najeżdża na nie nieprzyjaciel, silny w armię tylu czynników zewnętrznych.
Jednak król wciąż żyje i przygląda się z uciechą, jak jego państwo obraca się w ruinę, tak jakby chciał bawić się w Boga i budować miasta, wsie na nowo. Wciąż silnie dzierży wszystkie insygnia władzy. Nie zmienia się w nim nic, prócz tego, co rejestrują jego oczy.

Przyglądam się tym wojnom, bitwom, najazdom z ogromnym zaciekawieniem. Daję porywać się na krótkie chwile odmiennym myślom, bardziej, bądź mniej zgubnym, bo wydaje się takim być cały ich ogół, jeśli żadna nie opiera się na rozsądku.

Mój świat od dawna nie dążył tak zgrabnie do pełności, a moje ja stoi dziś nagie i cieszy się, że prawie nikt na nie nie patrzy.

turn me well

'Get to me and turn me well, I'm a tired soul.'

Dawno, dawno temu, na uboczu Wielkiego Lasu (może i Stumilowego, ale *huj wie) żyła sobie wilczyca zwana Lupą wraz ze swymi dwoma szczeniętami - Remusem i Romulusem. Pewnego dnia mama wilczyca dostała telegram, iż jej matka (mieszkająca po drugiej stronie Stumilowego, bądź - *huj wie - Wielkiego Lasu) jest ciężko chora na anoreksję (nie zjadła żadnej babci, ani Czerwonego Napletka od 40 dni). Jako, że Lupa miała zawsze ręce pełne roboty (pomimo tego, że była wilczycą, to miała ręce) - brudna nora sama się w końcu nie zasra - kazała Remusowi i Romulusowi iść do lasu, znaleźć jednego z mnóstwa Czerwonych Napletków błąkających się po lesie, upolować i donieść (nienadgryzionego!) do babci wilczycy. Gdy bracia niezdarnie wygrzebywali się z (jak już wspomniałem - osranej) nory, Lupa zakrzyknęła za nimi:
-Tylko mi *urwa Rzymu nie zakładajcie, bo za*ebię!

Ruszyli, szli i szli i szli i szli i szli i szli i gdy tylko znudziło mi się pisanie "szli i..." usłyszeli okrutny jazgot jakiegoś Napleta. Remus od razu rozpoczął szaleńczy cwał, a za nim galopował Romulus.
- Jeeeeeestem Czerwooony *hujek, grzeeeeeeeje mnie moooocno wujek; kaaaaaaazał mi szuuuukać wilka i rzuuuuuucić mu kiiiijka... - śpiewał sobie nieświadomy zagrożenia Naplet ocierając się plecami o drzewa.

Dobra, nie chce mi się pisać dialogów. To miała być bajka ekspresowa, a nie "Baśnie 1000 i jednej nocy".

Remus i Romulus zaczaili się w drzewach, ale Naplet i tak ich wywęszył (bo jak tu nie poczuć, dwóch wilków z osranej nory).
- Ohohoho! Coś mi się wydaje, że za drzewami stoi Romus, a Romulus właśnie wpieprza obok trawę! Ohohohoho, coś mi się wydaje, że powinienem uciekać! Ohohohoho, coś mi się wydaje, że nie mogę, gdyż jestem tylko Czerwonym Napletem i nie mam nóżek! Ohohoho... - denerwował wilczych braci i czytelników Naplet.
Tak więc, skoro Naplet nie miał nóżek, przyszli założyciele Rzymu zagryźli go szybko na śmierć (a motylki szczęśliwie wyjęły stopery z uszu... pomimo, że ich nie mają.... ale to jest *urwa bajka!)......


Nie chce mi się już. Nie wierzę w to co piszę. To wynik mojej irytacji. Durne, głupie, tępe, nikomu niepotrzebne, ale ja przynajmniej potłukę palcami w klawiaturę.

(A morał bajki jest taki, że Czerwone Naplety, to tępaki.)

A Ty idź spać gówniarzu i nie zawracaj mi dupy opowiadaniem bajek na dobranoc!

it's just not right

Myślał sobie, że może kochać stare i nowe, myślał też, że w tym wszystkim pokocha siebie. Przed chwilą zrozumiał, jak bardzo się pomylił. Na głos wypowiedział swoje bóle. Skrytykował, wychwalił, tym razem wszystko na odwrót. Zatęsknił za mgłami przeszłości. Utwierdził się w miłości do tego, co nie oczywiste, do tych niekoniecznie jaskrawych barw. Poczuł tęsknotę do skromności, tajemnic, niejasności. Wciąż walczy, bije. Popkultura kontra wszystko wcześniej. Golizna, wyziewy seksualności, próżność; walczy ze skrytością, skromnością i spokojem. Edith Piaf próbuje zadźgać wszelkie Aguilera'y, Beetroots'y, i całe mnóstwo innych. Nie wie komu pomóc, nie wie kto ma rację i nie wie czy wiedzieć cokolwiek chce.

Ten ktoś to ja.

Dziś Was wszystkich nienawidzę. Narzekacie na fałszywych ludzi, a są oni wytworem tylko i wyłącznie Waszym.

To przez Ciebie te myśli. Czuj się winny, albo wyróżniony... sam już nie wiem.

la vie en rose

Siedział w jednej ze swych wyśnionych francuskich kawiarni. Tuż przy oknie, tak aby nawet czytając uwielbioną, przez jego skromną osobę, powieść, mógł widzieć kątem oka, czy nadchodzi ona.
Brud, kurz, opryskliwy barman i kelner w jednej osobie, obdrapane ściany i te krzywe meble barwy mocnej kawy, a kawa była... co tu dużo gadać.. co najmniej nieznośna, równie jak tani tytoń, z którego wciąż nieumiejętnie kręcił krótkie papierosy.
Wydawać by się mogło, że to najgorsza z kawiarni w całym Paryżu, że samo jej istnienie powinno być głęboką bruzdą na honorze francuzów. Jednak ten wyśniony lokal nie należał do koszmarów. Był tam przecież on - gramofon, a w nim ona - Edith Piaf z pieśnią "La Vie En Rose". I druga "ona", ta na którą czekał właśnie tu, w tym okropnym miejscu, ale wybranym przez nią. Tu i tylko tu mieli się spotkać. Czekał sącząc brązową lurę, a dymem wymuszał cierpliwość.
Sekunda za sekundą, minuta za minutą, godzina za godziną, dzień po dniu, tygodnie, miesiące, lata...
Nigdy nie przyszła. Edith nie przestała śpiewać, a on... nigdy nie wyszedł; póki nie odszedł.

"Lepiej patrzeć mi będzie na nią oczyma zakochanego, bo może oczom moim własnym ukazałaby się inną, niż ją teraz widzę, a po cóż psuć sobie piękny obraz?"

"[...] niech sobie słońce, księżyc i gwiazdy robią co chcą, nie wiem, czy dzień jasny, czy noc na ziemi, a świat cały znikł z mej świadomości."

"[...] czyż może być urojeniem to, co nam daje zadowolenie?"


Tak wiele dobrego mnie spotyka, że obawiam się dnia, gdy znów zaznam przykrości.

zakochania ciąg dalszy

Nie zamierzam zawsze pisać na temat, gdyż nie zawsze odgórnie narzucony temat jest w stanie udźwignąć ciężki bagaż niezmiernie istotnych wartości. I temat sam w sobie nie jest temu winien, bo winowajców jest kilku - to wszystkie okoliczności pisania - czas, miejsce, stan ducha, które skutecznie odciągają myśl hen daleko poza elektrycznego pastucha ustalonych reguł. Tak więc ja dziś skaczę wysoko i daleko od niego - przykładem, tak sądzę, fikcyjnego Wertera (mojego uwielbionego brata, a może nawet niedoścignionego kochanka). Tchórzliwie uniknę wszelkich tematów i - o dziwo! - zarazem jak największy tyran zmuszę jeden z nich do posłuszeństwa. Trącając złośliwie jeden wątek, uszczypnę drugi.
Wbiję paznokcie w każde słowo, zdanie, które przelewam na zlecenie... o nie! Pod dyktando okoliczności?! Rzeczywiście! Zaszła pomyłka (tak trudno napisać bolesne "mylę się"). Nie mi tu być ustawodawcą, wykonawcą i sędzią w jednej osobie. Niestety, przyznaję... one rządzą. Jednak! Jasny promyk wolności nie niknie! Władza jest jedna, a nieskończoność tematów walczy o uwagę, tysięcy wylewnych umysłów.

A sensu nie ma w tym wcale, ni za grosz rozumu, byle-bale bajanie, czcze pisanie.

"Nie wiem, co mogę mieć w sobie pociągającego dla tych ludzi, wielu z nich mnie lubi, kupią się wokoło mnie, a kiedy zdarza się, że drogi nasze niewielką tylko przestrzeń razem biegną, przykro mi się robi."

"Poza tym natknąłem się na kilku dziwaków, w których wszystko mnie razi, a najnieznośniejszymi są mi objawy ich przyjaźni."

"[...] w chwilach kiedy uczuwam zamęt w głowie, wonczas chaos myśli łagodzi widok takiego oto stworzenia, trwającego w szczęsnym spokoju, obracającego się w ciasnym kręgu bytowania swego, istoty żyjącej z dnia na dzień, która patrząc jak liście spadają, myśli tylko o tym jednym, że zima nadchodzi."

coś świeżego

Wraz z początkiem końca, czyli pierwszym dniem sierpnia, nareszcie zabrałem się za wakacyjne lektury klasy humanistycznej i przyznaję, że choć z przeogromnym bagażem lenistwa na plecach odczytywałem pierwsze słowa "Cierpień młodego Wertera", to nie śmiem tego teraz żałować.

Czytając listy owego Wertera momentami ogarnia mnie pyszałkowata wściekłość - czyż nie jest własnością złodzieja ręka, która tak nagie czyni moje myśli i uczucia? Przypominam sobie wtedy, że przecież to ja nieświadomie ćwiczę kunszt kieszonkowca - pośrednio czerpiąc inspiracje i przekonania zawarte w spuściźnie przodków. Jedno jest pewne! Świadomie chcę kraść styl i powabną, graniczącą z poezją, formę, w którą przelewać będę swe niemądre (niezmiennie jednak lubiane) rozmyślania.

"[...] zwracano mi już uwagę, że moje rozumowanie graniczy często z czczym gadulstwem."