bawię się w słowa

Ze wszystkich owoców najbardziej lubię te zakazane.

Zasady nie są po to, żeby je łamać! Cała frajda w ich zmyślnym omijaniu!

Próżność to mój ulubiony grzech.

W życiu jestem estetą - tępię brzydotę, hołduję pięknu.

Liczy się tylko wnętrze - to hasło reklamowe zakompleksionych.

Harmonijne istnienie ciała i ducha, to piękno najwyższe.

Jest już taki zwyczaj, że wszystko czego brakowało nam w dzieciństwie odbijamy sobie jako osoby dorosłe.

Kocham długie noce - czuję się wtedy opiekunem wszystkich śpiących dusz.

Dziś, prócz różnorakich epidemii gryp, powinniśmy obawiać się zarazy zwanej hipokryzją.

Odnaleźć się w bałaganie - to sztuka.

Zwyczajność jest nudna i nieciekawa; inność, oryginalność - nawet w postaci względnie pojmowanej brzydoty - jest dziś w cenie.

Prawdopodobnie, może, chyba - przypuszczam, że potrafię kochać.

Przegapić okazję na miłość, to jak nie kupić ChupaChups'a mając 200 zł w portfelu.


Śpijmy przytuleni, jak dwoje szczeniąt, którym zdechła suka.

denim dreams

Nokia Tune rozbrzmiał na cały tramwaj. Cholera! Znów wszyscy będą obserwować moją bezsilną walkę z torbą. Gdzie ten telefon?! Zewnętrzne kieszenie... brak. Cisza. Zamilkł. No trudno.
Plac Grunwaldzki. Tak sobie czasem myślę, że gdyby nie jego harmonijny kształt koła, tutejsi ludzie zupełnie zniszczyliby atmosferę tego miejsca. Jebudu! Drzwi się rozwierają, ludzie wlewają. Dziko rzucam oczami szukając jakiejś starej osoby, przez którą musiałbym podnieść tyłek, aby nie narazić się tramwajowej opinii publicznej.
Uf! Pomieścili się. Jebudu! Drzwi zamknięte. Jedziemy. Choć gorąc, to jakiś taki znośny. Nawet siedząc w słońcu można wytrzymać, dzięki lufcikowi na dachu. Zamykam oczy. Udaję, że nie widzę babć wchodzących na Placu Szarych Szeregów (im bardziej znany jako Plac Sprzymierzonych).
Dobra! Koniec. Trzeba wstać, zaraz wychodzę. Stoję przy drzwiach. Jest inaczej. Jebudu! Drzwi rozchylają się przed moim nosem.Wdycham rześkie, chłodniejsze powietrze i spokojnie schodzę z tramwajowych, brudnych schodków i moczę nogi w niebieskawozielonej wodzie. Kurczę! Buty!... a, przecież schowałem do plecaka przed wyjściem. W tle muzyka. Ani smutna, ani wesoła. Muzyka ludzi świadomych - czujących zadowolenie i niedosyt. Nic mi nie trzeba... no może prawie nic. Przeglądam najdalsze zakamarki tafli wody. Wiem, że przyjdzie! Jest! Oto i __. Macham __, przecież wszystko już oczywiste. Ja wiem co __ czuje do mnie i __ wie co ja do __. Dwa szczere uśmiechy, dwie pary radosnych oczu, usta, ręce, dwa serca i dusze też dwie, a może już jedna.
Chłodzeni przez wodę, ogrzewani przez słońce; dryfujemy.
I jeśli dryfując mówi się dryf, dryf, dryf, to ja chcę szeptać dryf, dryf, póki starczy mi sił i dłużej.
- Dryf, dryf - dryf, dryf - dryf, dryf...
***
- Halo! Proszę pana! To końcowy!

uczuciowość i domysły, czy też tęsknoty i me inne monotematy

Sącząc Martini przypomina mi się jego dużo tańszy zamiennik Canova (13 zł). Smakuje identycznie. Butelka także o tym samym kształcie. Nazwa pierwsza nie gorsza od drugiej. Tak więc co? Co jest sednem rzekomej lepszości Martini? Wiem! James Bond!

Dzień udany. Przyjemnie sączyłem każdą minutę spędzoną z jednymi z najbliższych przyjaciół. Hmmm. Tak naprawdę to zwyczajnie goniłem ciągle za czymś, a całą otoczkę wyższości tego dnia nad poprzednimi tworzę teraz (zapewne z dużym udziałem Martini).

Polityka nie tylko dla bogatych! zakrzyknął dziś Jarosław. Szkoda, że Ci biedni pewnie mają te jego wrzaski gdzieś. Szkoda, że ponarzekają do telewizora, poprzeklinają pensje posłów i z czystym sumieniem wyłączą telewizor, czując spełnienie obywatelskiej powinności. Szkoda, że Ci biedni nie pójdą zagłosować. Szkoda, że nawet jeśli zagłosują, dadzą się nabrać na w większości puste obietnice.
Dlatego wolę politykę bogatych. Wolę politykę ludzi otwartych, myślących - oderwanych od mrówczej roboty, mających czas na zastanowienie się. Wolę politykę ludzi aktywnych i wykształconych; ludzi, którzy wiedzą, że dopiero po spełnieniu swych obowiązków mają prawo narzekać i otwarcie przeklinać rządzących. Oni nie będą strzępić języków na darmo, przemyślą błąd i skorygują.
Niech się pieprzą biedni. Wstrętni zazdrośnicy. Wmawiający każdemu, kto ma więcej, kradzież. Robiący z siebie męczenników narodu. Pieprzę Was! Gnijcie w tym swoim stereotypowym, betonowym myśleniu i dalej ssijcie bezmyślnie wszystko, co spuści Wam trzecia władza. Jebię Waszą zaściankowość i stagnację. Pierdoły.


Leżała samotnie w wannie. Muskając swoje ciało palcami, myślała o... nim... się obejrzała jej żwawe palce powędrowały w okolice intymne jej ciała, bynajmniej w celach higienicznych.

red moon



Dym niezośnie przedzierał się z dworu do mieszkania. Wolną ręką przeganiałem go, tak jakby miało to pomóc w niezasmrodzeniu tych kilku metrów kwadratowych. Minuta za minutą dowlokła się do dziesiątej po południu, albo wieczorem.
Gdy uświadomiłem sobie znikomą skuteczność trącania szarych smug ręką, olewając ich niesubordynację, zobaczyłem jeden z moich ulubionych cudów.

Czerwony księżyc.

Tradycyjnie wyolbrzymiłem eteryczność tego zjawiska i dopisałem mnóstwo znaczeń pełnych romantyzmu, miłosnego bólu i uniesień. Uświadomiło mi to tylko dosadniej czarność dupy, w której jestem, a raczej byłem wczorajszego dnia. Wszystko przez wwiercające się w mózg poczucie straty czasu, okazji. Potrzebuję odskoczni, inaczej zacznę gryźć i kąsać. Boli mnie szara codzienność i przeraża fakt, iż prawdopodobnie potrwa przez najbliższe kilkanaście dni.

Wierzę, że czerwony księżyc był zapowiedzią zmian.
Co, jak co, ale rzadko patrzę w niebo.


A wszystko to nawet kupy się nie trzyma..




Dalej nie pytajcie, nie interesujcie się. Bądźcie bierni. Ssijcie.
Ignorujcie. Nie patrzcie, nie słyszcie. Mówcie i bijcie.


To ja się zajmę waszymi sercami
Opatulę, przytulę do swojego
Będę się dobrze opiekował Wami
Nawet kosztem zaniedbania własnego.



eat and then shit

Po godzinach teraz, kiedy jestem człowiekiem pracującym, idealnie pasuje.

Wersja łagodna:
Dzień dobry! Nazywam się Dominik Byliński i jestem ankieterem GfK Polonia. Obecnie, na zlecenie UM, prowadzimy badania na temat zachowań komunikacyjnych mieszkańców naszego miasta, a także ich opinii o komunikacji w Szczecinie. Czy chciałby pan wyrazić swoje zdanie, odpowiadając na pytania zawarte w ankiecie?

Wersja na manipulanta:
Dzień dobry! Nazywam się Dominik Byliński, jestem ankieterem GfK Polonia. Na zlecenie UM prowadzimy ankietę, która ma na celu wskazanie, co należy poprawić w komunikacji miejskiej. Chciałem pana zapytać, czy zależy panu na rozwoju naszego miasta? [Jeszcze nikt nie odpowiedział, że nie.] Skoro tak, to czy zechciałby pan udzielić odpowiedzi na pytana dotyczące pańskiej opinii o komunikacji w Szczecinie, a także pańskich zachowaniach komunikacyjnych?

Generalnie, to jestem wyczerpany. biegam pięć godzin, aby zrobić pięć ankiet. Pieniędzy nie zobaczę do sierpnia. Ale co tam, dwadzieścia peelenów za ankietę, to jest jakiś pieniądz i chociaż przeprowadzenie pięciu ankiet dziennie brzmi śmiesznie, to zarobienie w ten sposób stu złotych sprawia, że twarze poważnieją.

A! Jeszcze wersja na młodego-pracującego:
Dzień dobry! Nazywam się Dominik Byliński. Ostatnio załapałem pierwszą pracę i mam za zadanie przeprowadzić z panem ankietę. Ja wiem, że może nie ma pan czasu, bądź ochoty, ale ja naprawdę postaram się nie zając panu więcej niż 20 min. A chyba pan rozumie, że jak każdy młody chciałbym coś zarobić na wakacje, bo to jednak teraz się tak nie przelewa i coraz szybciej trzeba się chwytać pracy. Pomógłby mi pan i odpowiedział na pytania?

gra symulacyjna

Gdybym był postacią w Sims'ach to zapewne zostałyby mi 3 dni do osiągnięcia dorosłości. Znalazłem pracę i zacząłem zarabiać simoleony! Nawet dobrze się składa, bo wczorajszego dnia powstało w mej głownie pytanie, na które chciałbym sobie odpowiedzieć: "Konsumpcja" - to pojęcie negatywne, czy pozytywne?.

Czym jest konsumpcja? Konsumpcja w mikroekonomii to zużywanie posiadanych dóbr w celu bezpośredniego zaspokojenia ludzkich potrzeb, które wpływa na poziom odnoszonej przez konsumenta użyteczności. Bla, bla, bla, ekonomicznie zrzędzenie. Konsumpcja to używanie, wykorzystywanie, zużywanie. Wiadomo, że zanim coś skonsumujemy musimy to zakupić. Można to przedstawić następująco:

Potrzeba - zakup - konsumpcja - potrzeba - zakup - kons... i tak dalej.

Więc wszelkie transakcje w hipermarketach są dziećmi takiego tworu jak potrzeba. Czemu tworu? A no dlatego, że marketingowcy prześcigają się w wymyślaniu rzeczy niezastąpionych i udowadnianiu, iż rzeczywiście takowymi są. Jak my, biedne, naiwne owieczki - zagrożone przez krwiożerczych speców od reklamy, którzy czyhają na każdy nasz grosz - mamy się bronić? Obrony brak. Smutne, aczkolwiek prawdziwe. Nie ważne jak jesteśmy przekonani o nieprzydatności tych wszystkich bambetli w sklepach, i tak pewnego mrocznego dnia wyciągając zakupy z pseudo-ekologicznych, płatnych folii spojrzymy na nader barwne opakowanie, którego szata graficzna wali po gałach i usłyszymy w głębi duszy puste pytanie Po co to kupiłem/am?.
To prawdopodobnie główny negatyw.
A jaki jest prawdopodobny główny pozytyw?
Mam obawy, że o pozytywy będzie trudno. Można by na siłę wymyślić coś w stylu: masz dostęp do wszystkiego, rozwijasz swoje zmysły bez ograniczeń, odczuwasz potrzebną człowiekowi swobodę, czujesz smak wolności, sądzisz, że masz wybór, czujesz ten przypływ boskiej energii, gdy chwytasz towar i wiesz, że on może być Twój. Ale czym to wszystko jest, gdy wiemy, że to tylko obłuda? Część systemu zarób, aby kupić - kup, aby zarobić mógł ktoś.
Zastanówmy się, tak chwilę dłużej. Może pozytywy konsumpcjonizmu rodzą się tylko w momencie świadomego korzystania z tegoż zjawiska.

Sądzę, że dopiero po przemyślanym i prawidłowo wykalkulowanym skoku w nurt kapitalistycznych pojęć, możemy korzystać z pozytywów używania, bez odczuwania jego negatywnych cech. 

Niech to będzie pointą.

zabawki człekokształtne

Przewinęła się przez moje rączki zabawka człekokształtna. Ni to był Action-Man, ni Barbie. Ta mała postać wpadła mi od razu w oko, jednak początkowo nie sądziłem, że mógłbym taką mieć. Dużo później miałem okazję pobawić się i bliżej przyjrzeć tej człekokształtnej. Ujrzałem jej defekt, ale dzięki temu wydała mi się bardziej dostępna. Powstało pożądanie. Chciałem ją mieć. Niezależnie jak blisko! Byle w zasięgu dłoni! Bardzo pazernie, krzyczę w histerii Chcę! Chcę! Chcę! i tuptam nogami.

Ale zabawka postanowiła się zgubić, a jak wiemy, na złośliwość rzeczy martwych nie ma żadnej recepty. Zabaweczka, która na pozór tak idealnie zdawała się pasować do mej dłoni - wślizgnęła się. Uleciała.

Wiedz zabaweczko, że zbytnio mi się spodobałaś, abym Cię tak po prostu zgubił. Znajdę Cię i będę ściskał w dłoni dopóki nie będzie Ci wygodnie. Pójdziesz ze mną na przechadzkę i porozmawiamy o życiu i śmierci, a potem...

... potem może mnie pokochasz, tak samo jak ja będę kochał Ciebie.

koncept

W pisaniu liczy się koncept. Czym jest koncept?
W Vademecum do języka polskiego można przeczytać, iż "Konceptyzm - barokowa metoda twórcza, w której zaskakujący pomysł determinuje budowę utworu i nadaje mu zamierzoną wyszukaną formę." Czyli... aby ludziom chciało się czytać, trzeba ich czymś zaskoczyć. Dawno temu, powiedzmy tak z trzysta lat temu, było to zadaniem (tak mnie się zdaje) nader prostym. Weźmy taki utwór jak sonet "Do trupa" Jana Andrzeja Morsztyna. Dla przeszłych pokoleń sam tytuł był szokujący, gdyż "trup" było słowem... (o zgrozo!) wulgarnym. Tak więc wysublimowana forma sonetu gryzła się z potocznym tytułem. Dziś też można by wymyślić coś podobnego, ale patrząc na nasilające wtapianie się wulgaryzmów do naszego codziennego języka, musiałbym mą twórczość zatytułować "Jebanie małych, głodujących, afrykańskich dzieci wielkimi, nażartymi, europejskimi chujami". Nie ma w tym żadnego sensu, nieprawdaż? Jaki był kolejny krok Janka? Andrzejek przyrównuje stan nieszczęśliwie zakochanej osoby (epitet "nieszczęśliwie" to chyba moja nadinterpretacja) do stanu zmarłej. Zaiste chędogie posunięcie. Jakież to kolosalne zdumienie napawa nasze serca?! Jakże zmarły, zimny, gnijący człowiek może być podobny do zakochanego?! (Czujecie to?) Morsztyn tak zgrabnie żongluje epitetami, że bez problemu udowadnia wiele podobieństw. Tak teraz w myślach wracam do mojego wczorajszego postu i przypominam sobie, iż napisałem, że sposobność do odbierania sobie życia jest naszym wielkim szczęściem. To chyba można nazwać konceptem mojego ostatniego wywodu, szokujący, bo raczej mało kto słysząc "samobójstwo" czuje radość płynącą z tego słowa.
STOP!

Otymista: Żyć, nie umierać!
Pesymista: "Żyć" znaczy "umierać".
Realista: Żyć i umrzeć.

Wybaczcie, taka drobna myśl mi się wkradła i nie mogłem pozwolić, aby przypadkowo się ulotniła.
Wracając do tematu.
Zaczynając pisać bloga, bez tysiąca słodkich zdjęć, planowałem skupić się na samej sztuce pisania. Postanowiłem szukać konceptu dla każdego posta (bądź kilku). Chciałbym, aby każde kolejne moje wypociny niosły ze sobą nie tylko ładunek moich przemyśleń, opinii i sądów, ale też jakiś pomysł, coś nowego (nawet jeśli nie dla Was, to dla mnie).
Pragnę, aby ten blog był gimnastyką pisarską, miejscem, gdzie będę mógł spróbować wszystkiego. Oazą, w której poruszę wyobraźnie i nie będę skupiać się jedynie na własnym ego.
Żądam od siebie zapału i nieustannego myślenia, szukania adekwatnych słów.
A od Was? Od Was potrzebuję konstruktywnej krytyki i subiektywnych ocen, a także (momentami) słów otuchy.

Rozpaliłem zapałkę, proszę nie dmuchajcie!

toy desire

Pożądam nowej zabawki. Niektóre dzieci już takie mają, a ja jeszcze nie. To taka zabawka, dzięki której można czuć się bezpieczniej. Podobna do pluszowego misia. Ale miś misiowi nie równy. Sami pewnie dobrze wiecie, że są takie stare i powycierane, chyba nikt za nimi nie przepada. Skupić się chcę na tych wspaniałych, miękkich misiach, których futerko wręcz garnie się do naszych dłoni. Futerko, które uzależnia i raz dotknięte tworzy niespotykaną więź między misiem, a jego posiadaczem. Takie coś, to...

... to miłość, której tak bardzo teraz mi trzeba. Całym sobą, codziennie, przekonuję świat, że na nią zasługuję. Poświęcam się, troszczę, dbam, oddaję. Jestem cały dla ludzi i nawet, gdy oni niekoniecznie to odwzajemniają, ja się nie przejmuję. Wiem, że nie robię tego tylko dla nich. Chce pokazać samemu sobie, że dorosłem i jestem wart drugiej osoby.
Pamiętam, że mama do znudzenia powtarzała "Co dasz ludziom, to do Ciebie wróci.". Dopiero ostatnio zrozumiałem i przekonałem się o prawdziwości tych słów. Niepokoi mnie jednak fakt, że tak długo nie wraca, bądź jeśli wraca to nie w postaci, której oczekuję.
A postaci jest wiele. Przewijają się codziennie. Wiele twarzy, w które mógłbym wpatrywać się bez końca, wiele ust, które z chęcią bym wysłuchał i mnóstwo ciał, które bym sprofanował.
Chcąc, nie chcąc, spadam z górnolotnego tematu miłości do zupełnie przyziemnej seksualności. Bez owijania przyznam, że chcicę mam okrutną i męczy mnie fakt, iż każdy dotyk jest dla mnie tak bardzo odczuwalny.
Wcześniej pożądałem samego pożądania miłości. Chyba nie zdawałem sobie sprawy z tego, o co prosiłem.

Mamo? Kupisz mi tego misia?! Proszę, kup mi, kup mi. Obiecuję będę grzeczny, nie zgubię go i będę o niego dbał. Mamo.

Miś pewnie stoi, gdzieś na półce. Nie wiem której. Poza tym i tak brakuje mi pieniędzy.
A może ktoś z Was mi pożyczy misia?
Bądźcie misiami. Proszę?
... bo ja jestem Waszym. Waszym misiem, z przyjemnego pluszu, ze szczerym uśmiechem i o ciepłych, brązowych oczach.

moje nowe zabawki

Pomimo faktu, iż tylko jeden biały pluszak (wcześniej wspomniana małpka) pozwala na kontakt z moim wewnętrznym dzieckiem, to mam wiele nowych zabawek. Zwą się poglądami. Umiem nimi żonglować. Jestem też dobrym kolegą i chętnie dzielę się nimi z innymi dziećmi. Często jednak inne dzieci nie wiedzą, jak prawidłowo się nimi bawić. Kopią puzzle i układają piłki. Sami nie mając tyle zabawek, nie szanują moich. Zazdrośnie je psują. Ale ja się nie zrażam, bo jednak lepiej się bawić wspólnie, niż samemu. Jest taka jedna, najlepsza, najulubieńsza i najwspanialsza z zabawek...

Pogląd pierwszy: w każdej chwili naszego życia jesteśmy zdolni do szczęścia.
Szczęście, jest zależne tylko i wyłącznie od nas samych. Świat szczęścia nam nie da. Świat da wszystko, ale utrzymane to będzie w harmonii. Trochę zła, odrobina dobra, szczypta bólu, łyżeczka rozkoszy. Życie układa się sinusoidalnie i nie ma mowy o braku przykrych chwil.
My ludzie dzielimy się na tych, którzy:
1. idą po zawiłej sinusoidzie,
2. chadzają jedynie przez ciasne "doliny" sinusoidy,
3. odważnie skaczą po jej szczytach.

Przypadek pierwszy, to racjonaliści. Ludzie "stąpający twardo po ziemi". Mówią "Jest, jak jest.", "Zobaczymy, jak to będzie.", czy "Wszystko się okaże.".

Drugi przypadek, w moim mniemaniu najgorszy, pesymiści, którzy chodząc po deszczu myślą o czekającej ich rynnie, mawiają "Mogłoby być lepiej."

Trzeci przypadek - optymiści. Którzy skaczą po deszczu, rzucają się w kałuże i ze śmiechem moczą głowy pod rynnami. Mawiają "Będzie dobrze.", "Uda mi się.", "Mogło być gorzej.".

Zawsze jesteśmy zdolni do szczęścia, cokolwiek się dzieje nasz stan ducha jest zależny wyłącznie od nas, to my ruszamy rękoma, to my płaczemy i śmiejemy się - my MYŚLIMY. My tworzymy własne oprogramowania.
I nawet, gdy nie ma nadziei, gdy brak nam dóbr materialnych, jedzenia, miłości, mamy możliwość ucieczki... która (!) też jest szczęściem.
Bądźmy szczęśliwi z samego faktu bycia, a głównie świadomości bycia. Cieszmy się nieskończoną paletą wyborów, które podejmujemy w życiu. Radujmy, gdy cały świat waląc się nam na głowy - daje nowe doświadczenie.
Człowiek to, moim zdaniem, istota na szczęście skazana. Nie dość, że egzystuje, to jeszcze ma możliwość zakończyć świadomie ten stan w każdej chwili. Biorąc też pod uwagę fakt, iż lubujemy się w wymyślaniu teorii życia po śmierci, to zupełnym oksymoronem jest dla mnie "nieszczęśliwy człowiek".

Jak widać, wszystko zależy od sposobu ujęcia tematu szczęścia. My mamy władzę nad swoimi odbiornikami świata i my pewnych spraw możemy nie zauważać, a inne oświetlać neonami, niech one przyświecają nam cały czas.

... ta zabawka jest dość specyficzna, przypomina grę planszową, której zasady są proste, każdy może w nią pograć, a najdziwniejsze jest to, że na koniec wszyscy wygrywają.

moje zabawki

Jestem duży. Umiem wiązać buty, podpisać się imieniem i nazwiskiem. Liczę pieniądze (w pamięci!). Wiem, gdy ktoś jest smutny i wiem, gdy radosny. Mam całe siedemnaście lat. Wiele starszych ode mnie mówi mi, że wciąż jestem mały. Chyba nie wiedzą, co mówią, bo mam przecież sto osiemdziesiąt trzy centymetry wzrostu, a to przypieczętowuje moją wysoką lokatę w skali dojrzałości. Moje policzki zaczyna porastać coraz bardziej szorstki zarost.
Już od dawna nie bawię się zabawkami. Klocki LEGO leża zapomniane w kącie. Przez ostatnie lata bawiłem się z tymi większymi, starszymi ode mnie... a zabawa wyśmienita! Dogadaliśmy się, bo oni to tak naprawdę nie są tacy duzi, jak im się zdaje (albo ja nie byłem tak mały, jak sądziłem). Razem słuchaliśmy muzyki, rozmawialiśmy na duże tematy i śmialiśmy się z dorosłych żartów. Muszę też przyznać, że bardzo rozrabialiśmy. Piliśmy picia dla dorosłych i paliliśmy papierosy. To wszystko było kupą dobrej zabawy...

... jednak przyjemne przeżycia mają to do siebie, że przemijają. Dziś nazywam rzeczy po imieniu. Znam znaczenie swojej tożsamości - Dominik Byliński znaczy coś dla mnie i ludzi wokół mnie. Zabawa w dużych wyrobiła i umocniła moje poglądy. Dojrzałości smak staje się coraz ostrzejszy - zaczyna smakować bardziej jak mocne chmielowe piwo, a nie słodki karmelowy cukierek. Dni przestały być sielanką, teraz w każdym z nich trzeba się wykazać, udowodnić coś sobie i roztropnie położyć się spać, aby odpowiedzialnie wstać rano i wykonywać kolejne zadnia.
Jeśli się bawimy, to głównie w tych małych, niedojrzałych, bezproblemowych i nieodpowiedzialnych. To takie dzieci dogorywające w naszych duszach. Toczą, z góry skazaną na porażkę, bitwę z narzuconymi normami osób dorosłych.
Dorosłość zakrada się do tych szkrabów i bezlitośnie przekłuwa ich małe serduszka bagnetem.
Zabawki wypadają z martwych rączek.
Wypadną Twoje, moje i te Nasze - wspólne.

Powiem Wam w tajemnicy, że w nocy kurczowo trzymam się mojej białej małpki, a może ona... ona trzyma mnie.