Jeszcze czasem, jeszcze wciąż

Wiesz... myślę o Tobie od czasu do czasu. Patrzę na Twoje poczynania, na brak oznak mówiących o istnieniu jakichkolwiek uczuć w Twoim sercu, czy refleksji w umyśle. Widzę Cię na wiele sposobów. Czasami Cię bestialsko torturuję, czasem chłodno dyskutuję i wypluwam Ci w twarz wszystko to co we mnie zepsułeś. Innym razem obejmuję Cię jak starego przyjaciela i zalewam moim sposobem na życie, który może pozwoli Ci być szczęśliwym i wygrzebie z wszechobecnego bagna, z tej znieczulicy. Są też jednak żałosne momenty, w których garnę się do Ciebie i skarżę na Twoje bezduszne zachowanie, tak jakby ono było osobnym bytem.
Dlaczego tak często włączam adekwatne do tamtej chwili piosenki?
One przypominają mi jeden wieczór, środek nocy właściwie. Moment bliskości, białą zimę za oknem, nie wiem czy autentyczne - ciepło Twoich oczu, lampki na zużytej już choince i gęste, pachnące smugi dymu, wśród których mój umysł urodził myśl, iż jestem w stanie kochać człowieka. Hasło wzniosłe - monumentalne słowa "kochać" i "człowiek" sprawiają, iż czynność ta równa jest budowie piramidy. Stąd też nauka, że za łatwo mi to przyszło i jest tym bardziej niemożliwe, gdy człowiek okazuje się być potworem, a właściwie to tylko oślizgłą poczwarą, bo i potwór brzmi, jak na taki brak klasy, zbyt wytwornie.

Brak komentarzy: