Sprostowanie
Tu jestem dziś
http://vaphelpatrzy.blogspot.com/
a nie tam gdzie zaczynałem.
is it goodbye or good morning?
A gdy zmieniam się ja, zmienia się wszystko co moje, nawet blog. Już niedługo
odżyję gdzie indziej, pod nową nazwą, w nowej kolorystyce.
Zawartość tutejszego archiwum zaczyna być dla mnie już zbyt obca, tym samym
vaphel.blogspot.com pachnie coraz mniej mną - mną dzisiejszym.
Nie usuwam nic rzecz jasna. To wszystko jest dla mnie zbyt cenne.
Niektórzy trzymają ceramiczne figurki, a ja chronię każdą zapisaną myśl.
Dziękuję stałym obserwatorom. Podglądaliście moje wzloty i upadki,
a właściwie dwa wzloty i dwa upadki - każdy jednak innej klasy i wielkości.
Ostatnio zlizywałem kurz z twarzą w ziemii.
A dziś... dziś wczoraj było jutrem, a jutro będzie wczoraj.
dziękuję panie Mironie
MM
tu się pasł
śniło mu się
temu mamutowi
że fruwa
na stojąco
(dawno temu)
Pieprzyć trafne interpretacje. Domyślacie się mojej?
Wy'znaję
Wspòłruchanie dwòch -cierzy macie ja
[-oto! Winny za ciebie]
Na nic ta- ma- biały strumień
zgody po còż ta- ma-
wy'p -oci ksztę urody
Teza i syn -anty gdy
-oto cię nie ma- cieszy
Sam -otom nie jest wtedy.
z e-maila
Zgryz Stefana
Stefan otworzył oczy i spojrzał z rozbawieniem przez smukłe palce na zaniepokojonego Zgryza, po czym roześmiał się donośnie.
A Zgryzowi nie zostało już nic więcej, jak tylko entuzjastyczne machanie ogonem.
Jeszcze czasem, jeszcze wciąż
Wiesz... myślę o Tobie od czasu do czasu. Patrzę na Twoje poczynania, na brak oznak mówiących o istnieniu jakichkolwiek uczuć w Twoim sercu, czy refleksji w umyśle. Widzę Cię na wiele sposobów. Czasami Cię bestialsko torturuję, czasem chłodno dyskutuję i wypluwam Ci w twarz wszystko to co we mnie zepsułeś. Innym razem obejmuję Cię jak starego przyjaciela i zalewam moim sposobem na życie, który może pozwoli Ci być szczęśliwym i wygrzebie z wszechobecnego bagna, z tej znieczulicy. Są też jednak żałosne momenty, w których garnę się do Ciebie i skarżę na Twoje bezduszne zachowanie, tak jakby ono było osobnym bytem.
Dlaczego tak często włączam adekwatne do tamtej chwili piosenki?
One przypominają mi jeden wieczór, środek nocy właściwie. Moment bliskości, białą zimę za oknem, nie wiem czy autentyczne - ciepło Twoich oczu, lampki na zużytej już choince i gęste, pachnące smugi dymu, wśród których mój umysł urodził myśl, iż jestem w stanie kochać człowieka. Hasło wzniosłe - monumentalne słowa "kochać" i "człowiek" sprawiają, iż czynność ta równa jest budowie piramidy. Stąd też nauka, że za łatwo mi to przyszło i jest tym bardziej niemożliwe, gdy człowiek okazuje się być potworem, a właściwie to tylko oślizgłą poczwarą, bo i potwór brzmi, jak na taki brak klasy, zbyt wytwornie.
Hedonia... kurwa!
Bawmy się! Celebrujmy każdą sekundę życia! Kochajmy się! [w systemie dolby surround]
Wartość materii
Ja też patrzę, ale prócz tego krzyczę.
Artykułuję głoski, wyrazy, zdania, frazesy. Deklamuję wersy i strony - cały naród mojego bytu.
Lubię pisać, nie lubię bytować w chwilach, gdy powinienem być. Jestem gdy piszę - gdy ożywiam dłoń tym, co we mnie jest, a nie bywa. Jestem daleko w głębi - pomiędzy tym, co ma we mnie najwięcej życia. Skoro ciało obumiera, to żaden jego ruch nie urodzi czynu - nowego bytu. Wraz z ostatnim zdaniem, słowem, sylabą, literą - umrę, robiąc z kropki miejsce mojego spoczynku, bądź pochód pogrzebowy z trzykropka. Zastygnę w oczekiwaniu na zmartwychwstanie - na kontynuację, kolejny autokomentarz - określenie wszelkich wartości ostatnio napotkanej i wprowadzonej w ruch materii.
Tak jak ciało potrzebuje powietrza, wody, jedzenia, tak mój umysł niknie bez werbalizacji. Brak ten to ta kropla goryczy sprawiająca, że jedyne żyjące zawsze i bez wyjątku Coś we mnie, po raz pierwszy usypia, ucieka i jak ciało wraz z wiekiem, marnieje.
Pół-człowiek, pół-dusza. Trochę tego i tamtego. Wypośrodkowanie - złoty środek, okazuje się być środkiem kupy gnoju. Rzucam się, próbuję wydostać, ale gdy tylko mi się uda, znów ktoś mnie wpycha z powrotem mówiąc, że zwyczajnie capię.
Sam ze sobą, rozżalony i kpiący; rozmarzony i bez nadziei.
I blame...
Może dobrze. Może nie. Chciałem dobrze, teraz o to nie dbam. W jakiś sposób ulecę jeszcze wyżej.
Nowy świat. Hedonia.
Zaliczę fizykę.
Dream
Silly Thing
Zrozumiałem jedną bardzo ważną rzecz. Nie tylko szczęścia, tak jak pisałem we wcześniejszym eseju, nie powinno się uzależniać od ludzi. W ludzkich rękach nie powinno spoczywać nasze wyobrażenie przyszłości. A gdy koniecznie musimy ją sobie wizualizować, nie pozwólmy, aby ludzie w obrazach naszych myśli mieli twarze. Niech oczy, które widzą, uszy, które słyszą, usta, które komentują (ach tak! i nos, który zapamiętuje zapachy chwil) pokryje w tych wizjach mgła. Dlaczego? Bo jeśli w naszej przyszłości widzimy kogoś, kto nie może z racji teraźniejszości się w niej znajdować, to ona przestaje istnieć. Rodzi się człowiek bez przyszłości.
Od dziś planuję tylko siebie i rzeczy w pełni ode mnie zależne, a czy Wy będziecie ze mną, czy też nie... to Wasza sprawa, bo ludzie byli, są i będą wszędzie. Będą zawsze gdzie się tylko rozejrzę i bez znaczenia czy patrzę teraz, czy w przyszłość. Wszędzie ludzie. Nie ważne jacy...to Wy po prostu nie bądźcie jacy-tacy.
Przez głowę wciąż ze świstem przelatują pytania o przeszłość, pomagające jednak ujrzeć przyszłość.
Dlaczego? Kiedy? Kto?
I codziennie mówię sobie: deal with it.
Dystymia
Objawy
[edytuj]Objawy kliniczne
- zaburzenia łaknienia,
- zaburzenia snu,
- uczucie zmęczenia,
- deficyt uwagi,
- trudności decyzyjne,
- niska samoocena,
- poczucie beznadziejności.
- częściowa anhedonia,
- ogólny brak motywacji,
- ograniczenie zainteresowań,
- niechęć do kontaktów towarzyskich,
- stałe uczucie bezsensu i marnowania czasu, nudy i wewnętrznej pustki,
- czasem zmniejszona dbałość o higienę osobistą (w cięższych przypadkach).
Smoker
I już... i nie ma go.
~SETNY POST~
human behaviour
Przymierzając wycieram nimi łzy, tłumię pod nimi krzyki, ale nic... zupełnie nic nie jest w stanie wymazać, kryjącej się za prawdziwą twarzą, wyrozumiałości.
Wiara z reguły bywa zgubna, tym bardziej wiara w ludzi.
Wierzeń się jednak nie zmienia, bo wtedy wiara nie byłaby wiarą.
I just wonder
Rzecz w tym, że są ludzie... ludzie, którzy widzą więcej, którzy czują więcej, którzy są całkowicie i zupełnie nieobecnie w świecie tak kruchych i chwiejnych wartości tych, którzy widzą mało, mało czują, ale są równie szczęśliwi. Ci pierwsi jednakże szczęśliwi są, bo czują się nie tyle co uświadomieni i bardziej wolni, ale zwyczajnie i banalnie - lepsi. Ci drudzy... no cóż, chyba nie wiem skąd wynika ich szczęście, bo nie zwykłem utożsamiać się z nimi, ale jestem pewien, że jakieś tam swoje proste racje może i mają. Z góry przepraszam. To od Was jednak zależy z kim się utożsamiacie i to w Was siła, aby z grupy drugiej awansować do pierwszej. Gdzieś w środku, zaraz koło serca, drzemie we mnie poczucie, że jednak sprawiedliwość ma rację bytu i nie wierzę, aby ktokolwiek nie był w stanie ogarnąć umysłem tego, co inny (tymczasowo lepszy) homo sapiens. Sęk w tym, że problem z wybiciem się zaczyna się już na początku, od zwyczajnego (wybaczcie kolokwializmy): "Na chuj człowieku czegokolwiek i komukolwiek zazdrościsz, tak jakbyś sam nie był tego wart.". O tak właśnie! Zawiść nigdy nie była tak popularna... chociaż... w sumie chyba zawsze była popularna. Mniejsza z tym. Jeśli chcemy się wybić ponad stan małpy, która zazdrości innej banana, to sami sobie go (ku..rczę!) znajdźmy (zważmy też na to, że ta co ma, nie skupia się na tym, że ktoś nie ma, czyli generalnie ma prawo czuć się bardziej szczęśliwa, tym samym lepsza, od tej, która żółtego owocu nie posiada). Choć może i nie trudno to opisać, to nie powiem, aby ten pierwszy mur... był orzechem... tym łatwym do zgryzienia. Wyzbycie się zawiści jest okrutnie trudne kiedy już od najmłodszych lat programowani jesteśmy na zdobywanie, na posiadanie, na eksponowanie swoich osiągnięć. Mi zajęło to... około pięć lat. Dopiero po tym czasie nauczyłem się być małpą, która cieszy się z tego, że inna ma banana (może wspólnie się z niego ciesząc, zechce mnie nim poczęstować).
Znów to zrobiłem. Zacząłem od dobrych ludzi, a zniżyłem się do opisywania naszych najniższych popkulturowych instynktów. Zawiść jednak w dużym stopniu jest blokadą, która sprawia, że w dobrych widzimy tych, co czują się lepsi. A czemu nie pozwolimy im czuć się lepszymi? Bo jesteśmy zazdrośni. Nie przyznamy się, że przy nich czujemy się mali, słabi i nic nie warci. Nie spróbujemy ich posłuchać. Łatwiej jest uznać ich za ludzi głupich, próżnych, zupełnie "nieżyciowych" (tacy również oczywiście istnieją). Nie staramy się czerpać i chłonąć lepszości. Wolimy, kogoś zgnoić i zrównać z szeregiem - wtedy czujemy się bezpiecznie. Obawiamy się autorytetów, które śmią współegzystować razem z nami, co gorsza... nieopodal.
Tak. Cholera! W ciągu dnia tysiąc razy czuję się lepszy (nie tylko dlatego, że wchodząc do tramwaju potrafię przydzwonić o coś głową). Czuję się dobry i lepszy w tym, że nie zamykam się na tych, których niekoniecznie stawiam na równi ze sobą, a chcę i usilnie dążę do tego, aby razem ze mną doświadczali urokliwego (aczkolwiek momentami bardzo bolącego) doświadczania tejże lepszości. Dlaczego bolącego? Ano właśnie dlatego, bo są ci co zazdroszczą, a nawet Biblia mówi, że to nieładne, że to zwyczajnie... ZŁE. Niech nie dziwią się też, że sami w tym swoim złym się kiszą i gniją, czując ciągłe wymioty i wstręt na widok tych z życia zadowolonych, tych nie zazdrośników. Boli mnie to, że byłem dobrym... nie! boli mnie to, że ktoś nie potrafił tego docenić, bo to, że się na tym przejechałem teraz i to, że jeszcze niejednokrotnie dostanę kopa w dupę jest wkalkulowane w bycie dobrym. Do sińca na tyłku przyłożę jednak poczucie wyższości, a Wy, czy też Ty, tudzież ona, on, bądź ono dalej będzie wiecznie niezadowolonym, ślepym, głuchym, nieporadnym, niewdzięcznym (i-co-tam-jeszcze-chcielibyście-dodać) idiotą, tępakiem, debilem (czy-jak-tam-potraficie-to-jeszcze-określić).
Dziękuję. Dobranoc.
Jaromir
Co tu robię? Czego chcę od pracujących lekarzy? Sam dobrze nie wiem.
Wszystko zaczęło się w pewien felerny poniedziałek - nienawidzę poniedziałków. Przygnębiony trudną relacją z mama wpadłem w stan załamania nerwowego, jednak nie jestem pewien, patrząc na to jak szybko wróciłem do siebie, na ile załamanie to było prawdziwe, a na ile zwyczajnie odegrane niczym kolejna z etiud teatralnych, nie różniąca się niczym od tych przedstawianych na zajęciach.
Gdy po dwunastej w nocy (czyli już we wtorek) przestałem histerycznie śmiać się i płakać w jednej chwili i wpadłem w kolejny etap, polegający na niekontrolowanym zaspokajaniu swoich wszelkich zachcianek, czekałem na łóżko w tym, tak pasującym do mojego stanu behawioralnego, miejscu. Jedną ze wspomnianych chęci była przejażdżka wózkiem inwalidzkim po szpitalnym korytarzu. Rozglądając się czy nie ma nikogo w pobliżu, kto byłby gotów mnie zganić, tak jak robi się to z rozgrymaszonymi sześciolatkami, rozłożyłem podstawki na stopy i usiadłem na tym fascynującym powozie. Podróż była wyborna, z nieopisaną radością pędziłem z szybkością wprost proporcjonalną do siły w moich ramionach i zachwycałem się wyśmienitą zwrotnością tego zmyślnego pojazdu.
- Dominik! - z dezaprobatą zakrzyczała za mną - rajdowcem mama - Chodź, chcą cię zważyć.
Zawróciłem więc zręcznie i pomknąłem z powrotem do pokoju pielęgniarskiego izby przyjęć.
- Stań na wadze - przykazała spora w swoich rozmiarach, jedna z tych z miłością w twarzy, pielęgniarka.
Zrobiłem jak kazała. Siedemdziesiąt siedem, dwieście. "To przez ciuchy." pomyślałem, grzecznie wychodząc z pokoiku, aby dalej oddawać się oczekiwaniu na miejsce w niecodziennym przybytku.
Już! Proszę mnie. Wstaję i idę za pielęgniarką, a za nami podąża moja mama, której nerwy naraziłem na tak bezduszne zszarganie. Potem krótkie , obojętne pożegnanie w, wspomnianej wcześniej, twierdzy z windą i wycieczka krajoznawcza, po mrocznych już o tej porze, korytarzach. Za drugą "matową bramą" - "światełko w tunelu". To kolejna "matka zastępcza" tego miejsca wypatruje komuż to zachciało się postradać zmysły o tej porze, w środku nocy.
Doprosiłem się mojej tabletki nasenno-uspokajającej i zostałem zaprowadzony do największego - sześcioosobowego pokoju. O jego rozmiarach oczywiście przekonałem się dopiero rano, otwierając zaklejone wyschniętymi łzami oczy. Ze strachem wsłuchiwałem się w niespokojne, obce oddechy podczas oczekiwania, aż wilgotne źrenice przyzwyczają się do wszechobecnej ciemności. Odetchnąłem z ulgą, gdy wreszcie upewniłem się, że potencjalne pięć schorowanych dusz leży spokojnie w swoich łóżkach, a nie - tak jak myślałem - stoi nieopodal i wpatruje się we mnie, planując, jak od pierwszych chwil tu spędzonych, uprzykrzyć mi życie.
Nie wiem jak długo tak leżałem i odzyskiwałem zdolność racjonalnego myślenia, w końcu jednak ściągnąłem spodnie i bluzę, po czym zanurzyłem się w szorstką, wykrochmaloną, szpitalną pościel. Jeszcze kilka niezgrabnych myśli i nareszcie usnąłem.
Podejrzewam, że była to godzina piąta, bądź szósta, gdy ledwie przytomnego zabrali mnie do "zabiegowego" i pobrali krew, aby sprawdzić, czy aby na pewno (pomimo moich stanowczych zaprzeczeń) nie byłem pod wpływem środków psychoaktywnych. Zanim wróciłem do upragnionej, potraktowanej wcześniej tak po macoszemu, pościeli, musiałem jeszcze oddać mocz do jałowego pojemniczka.
Rankiem pobudka była odrobinę mniej drastyczna, zamiast żądnej krwi igły powitało mnie donośne nawoływanie na poranną gimnastykę i niezgrabnie wyartykułowane przez pielęgniarkę pytanie o moje imię. Niechętnie wycedziłem trzy, chodzące za mną od siedemnastu lat, sylaby i z kpiną wyobraziłem sobie siebie pokornie wstającego i robiącego idiotyczne pajacyki na korytarzu. Brak udziału w porannych ćwiczeniach wydłużył mój sen o piętnaście minut, po których machinalnie ubrałem, trochę już pachnące, wczorajsze rzeczy. Dwóch odzianych wcześniej kolegów wymieniło ze mną uścisk reki i po chwili chwiejnym krokiem podążyłem po ich śladach do świetlicy, w której wydawano śniadania. Podano mi herbatę i dwie kromki chleba z bliżej nieokreśloną, dokładnie rozsmarowaną, substancją, która zmotywowała mnie do porannego postu i zaspokojenia żołądka jedynie dwoma szklankami taniej, niedobrej herbaty. Oszołomiony siedziałem i sączyłem to, co Anglik uznałby za profanację. Obserwowałem, przetwarzałem i starałem się ustalić, jak powinienem odbierać to miejsce, a co najważniejsze, jak mam w nim funkcjonować.
Po śniadaniu wspólne spotkanie pacjentów z lekarzami i tak zwana "rundka", czyli odpowiedź na pytanie o to, jak się dziś czuję. Nie pamiętam co wyszeptałem szarpiącym się w gardle głosem.
the crying light
Same, infantylnie brzmiące, kłopoty nie są kwintesencją tego rozczulenia. On po prostu wie, że jest zdany na siebie. Nikt mu przecież nie pomoże, skoro to on jest od pomagania innym. Gdzie ma szukać oparcia jeśli sam jest stabilną barierką dla innych - chwiejnych. Te chwile to jego własny, osobisty, prywatny problem na wyłączność, nie ten z rodzaju tych zakwalifikowanych do rozprzestrzenienia w eterze.
Są sprawy tak indywidualne, z pozoru błahostki, które w rzeczywistości bolą jak wrastający paznokieć.
Miałem ojca.
Nie mam ojca.
Niedługo będę go miał.
W tym problem.
KLIK?
yeah... but what's goin' on?!
(Ja) wstaję.
(Ja) idę, bądź nie.
(Ja) mówię.
(Ja) robię/siedzę/leżę.
Czasem też...
(Ja) jem/piję/palę.
A wszystko to zmiażdżone ciężkim...
(JA) MYŚLĘ.
Jedyną zmianą jest to, że ostatnimi czasy...
(Ja) kocham kogoś.
... i to uratowało się przed myśleniem, ochoczo podrygując gdzieś w bliskiej mi przestrzeni.
Jednak, to nie burzy mojego spokoju, który mam ochotę zmyć z twarzy. Okazuje się, że gdzieś między jednym, a drugim refleksyjnym tripem, zafundowałem sobie makijaż permanentny w postaci zupełnego zblazowania.
Daleko
- Słucham.
- Gubię ludzi.
- Gubisz ludzi?
- Tak. Zatracam gdzieś ich zainteresowanie dla mnie i moje dla nich.
- Czyli ty nie lubisz ich, a oni Ciebie?
- Nie! To nie należy wcale do kwestii lubienia, czy nie. Ja kocham ludzi...
- W czym więc problem?
- Oni chyba nie pojmują rodzaju mojej miłości, bardzo często czuję się nierozumiany.
- Naprawdę sądzisz, że jesteś taki wyjątkowy i ponadprzeciętny?
- Nie - ja taki nie jestem. Taki jest świat, który stworzyłem w swojej głowie - takie są prawa nim rządzące.
- To czemu nie wrócisz do ich świata... mówisz, że ich kochasz, to dlaczego izolujesz się - uciekasz do "swojego świata"?
- Bo w tym moim prościej jest być szczęśliwym, a przede wszystkim jest w nim o niebo więcej miłości.
- Próbowałeś wcześniej w jakiś sposób zaradzić tej sytuacji?
- Można tak powiedzieć.
- Czyli?
- Wiedząc, że mój świat nie jest w stanie wygrać z tym uniwersalnym, próbowałem zaprosić ludzi, których kocham, do mojego, ale gdy ujrzałem ich zniewolenie - ograniczenie - przynależność do rzeczy ogólnych, do hierarchii wartości, zrozumiałem, że nikt z nich nie ma ochoty ani zmieniać się, ani miejsca, w którym egzystują.
- Wybacz, ale muszę o to zapytać: czujesz się lepszy?
- Nie. Ja tylko czuję się szczęśliwy i wolny - ja to MAM, tak jak bogacz ma swoje drogocenne dobra materialne, na które inni patrzą zawistnym okiem... z tą małą różnicą, że mi nikt nie zazdrości.
- Dlaczego?
- Bo nie da się zazdrościć czegoś, czego się nigdy nie doświadczyło, chociażby w sposób sensualny, gdy nie zna się kształtu i koloru pożądanej rzeczy.
- A ty znasz kolory i kształty szczęścia i wolności?
- Znam tylko kolory, kształty, smaki i zapachy mojego szczęścia i mojej wolności w moim świecie.
Sens
Wystraszyliśmy się złego i uciekając od niego rozpoczęliśmy gonitwę za dobrym, nie dając sobie tej chwili czasu, na przywyknięcie - na uświadomienie sobie, iż dajemy dyla przed własną wyobraźnią. Nie potrafimy wrócić do punktu wyjścia, wciąż przedłużając prostą przez tysiąclecia. Ślepo dążymy do nieskończoności, która jest czymś zupełnie niedostępnym - nieskończoność nie byłaby czymś idealnym, a więc nie leży w naturze wszechrzeczy w Wszechświecie, w który wpisany jest początek i koniec i tylko on jest zdolny do nieskończoności - jest punktem, absolutem, wszystkim i niczym, istotą i nie istotą. Zwyczajnym punktem, którego nie wolno nam wyobrażać sobie w postaci kropki - nadając mu tym samym kształt.
Przykro mi, że muszę skończyć tak banalnie, ale... Wszechświat to wszechświat, bez podziałów; ze wszystkim i bez niczego.
Feel it all around
Kocham to, co mnie otacza.
"Judyta"
Nice
Ciągle chcę bardziej... bardziej umysłem, bo emocjonalnie... chyba bardziej się nie da.
Nie umiem już. Nie potrafię lamentować. Świadomie popadłem o ogłupienie. Dajcie mi odetchnąć.
Od siebie.
Złoty kluczyk - zaufanie
Łatwo nam obnażać się cieleśnie, dziś... bardzo łatwo. Co innego z otwarciem dostępu do swojego umysłu nawet tylko dla jednej osoby. Nie chodzi rzecz jasna o zasypywanie ludzi informacjami o sobie, bo to tylko coś w rodzaju informatycznego firewalla, czyli ja udam, że powiedziałem już Wam wszystko i Wy myśląc tak nie będziecie drążyć głębiej. Miłości trzeba udostępnić swój rdzeń - procesor, ujawnić drugiej osobie nie tylko co, ale też i jak myślimy.
Wybaczcie porównania, ale cóż... takie czasy.
Słabnę, blednę i odpływam
Słabnę, blednę i odpływam. Opadam na margines, gdzieś z dala od ludzi, problemów, wzniosłych tematów. A co najistotniejsze z dala od samego siebie.