Zgryz Stefana
Stefan otworzył oczy i spojrzał z rozbawieniem przez smukłe palce na zaniepokojonego Zgryza, po czym roześmiał się donośnie.
A Zgryzowi nie zostało już nic więcej, jak tylko entuzjastyczne machanie ogonem.
Jeszcze czasem, jeszcze wciąż
Wiesz... myślę o Tobie od czasu do czasu. Patrzę na Twoje poczynania, na brak oznak mówiących o istnieniu jakichkolwiek uczuć w Twoim sercu, czy refleksji w umyśle. Widzę Cię na wiele sposobów. Czasami Cię bestialsko torturuję, czasem chłodno dyskutuję i wypluwam Ci w twarz wszystko to co we mnie zepsułeś. Innym razem obejmuję Cię jak starego przyjaciela i zalewam moim sposobem na życie, który może pozwoli Ci być szczęśliwym i wygrzebie z wszechobecnego bagna, z tej znieczulicy. Są też jednak żałosne momenty, w których garnę się do Ciebie i skarżę na Twoje bezduszne zachowanie, tak jakby ono było osobnym bytem.
Dlaczego tak często włączam adekwatne do tamtej chwili piosenki?
One przypominają mi jeden wieczór, środek nocy właściwie. Moment bliskości, białą zimę za oknem, nie wiem czy autentyczne - ciepło Twoich oczu, lampki na zużytej już choince i gęste, pachnące smugi dymu, wśród których mój umysł urodził myśl, iż jestem w stanie kochać człowieka. Hasło wzniosłe - monumentalne słowa "kochać" i "człowiek" sprawiają, iż czynność ta równa jest budowie piramidy. Stąd też nauka, że za łatwo mi to przyszło i jest tym bardziej niemożliwe, gdy człowiek okazuje się być potworem, a właściwie to tylko oślizgłą poczwarą, bo i potwór brzmi, jak na taki brak klasy, zbyt wytwornie.
Hedonia... kurwa!
Bawmy się! Celebrujmy każdą sekundę życia! Kochajmy się! [w systemie dolby surround]
Wartość materii
Ja też patrzę, ale prócz tego krzyczę.
Artykułuję głoski, wyrazy, zdania, frazesy. Deklamuję wersy i strony - cały naród mojego bytu.
Lubię pisać, nie lubię bytować w chwilach, gdy powinienem być. Jestem gdy piszę - gdy ożywiam dłoń tym, co we mnie jest, a nie bywa. Jestem daleko w głębi - pomiędzy tym, co ma we mnie najwięcej życia. Skoro ciało obumiera, to żaden jego ruch nie urodzi czynu - nowego bytu. Wraz z ostatnim zdaniem, słowem, sylabą, literą - umrę, robiąc z kropki miejsce mojego spoczynku, bądź pochód pogrzebowy z trzykropka. Zastygnę w oczekiwaniu na zmartwychwstanie - na kontynuację, kolejny autokomentarz - określenie wszelkich wartości ostatnio napotkanej i wprowadzonej w ruch materii.
Tak jak ciało potrzebuje powietrza, wody, jedzenia, tak mój umysł niknie bez werbalizacji. Brak ten to ta kropla goryczy sprawiająca, że jedyne żyjące zawsze i bez wyjątku Coś we mnie, po raz pierwszy usypia, ucieka i jak ciało wraz z wiekiem, marnieje.
Pół-człowiek, pół-dusza. Trochę tego i tamtego. Wypośrodkowanie - złoty środek, okazuje się być środkiem kupy gnoju. Rzucam się, próbuję wydostać, ale gdy tylko mi się uda, znów ktoś mnie wpycha z powrotem mówiąc, że zwyczajnie capię.
Sam ze sobą, rozżalony i kpiący; rozmarzony i bez nadziei.
I blame...
Może dobrze. Może nie. Chciałem dobrze, teraz o to nie dbam. W jakiś sposób ulecę jeszcze wyżej.
Nowy świat. Hedonia.
Zaliczę fizykę.